Dwulatek – pomagam, czyli nie przeszkadzam w rozwoju

Therapy & education

W pracy z dziećmi, ale też w codziennym kontakcie ze swoimi pociechami,  staram się nie doszukiwać problemów tam, gdzie ich nie ma. Jako mama, nie stymuluję rozwoju Marii za wszelką cenę, żeby “ciągnąć w górę” jej wyniki w osiąganiu kolejnych umiejętności. Wyniki i tabelki nie są ważne. Przede wszystkim towarzyszę jej i staram się nie przeszkadzać w rozwoju, szanując jego tempo. Pomagam, jeśli to konieczne – dziecko wie, że może na to liczyć.

Piszę o tym na wstępie, żebyście wiedzieli dlaczego mój artykuł nie odpowie Wam na pytania: czy Wasze dziecko ma zaburzenia rozwoju, czy rozwija się prawidłowo jak inne dzieci? Chciałabym za to, aby ten artykuł pomógł Wam spojrzeć na pociechy spokojnym okiem, abyście mogli z radością towarzyszyć im w zdobywaniu nowych umiejętności, odkrywać nieznane i pomagać uwolnić w nich naturalny potencjał, bez patrzenia na tabelki i porównywania z dzieckiem sąsiadki czy kolegi. Czytajcie i pamiętajcie, że każde dziecko genetycznie jest inne, zbiera inne doświadczenia, stąd ma prawo do własnego tempa i ścieżki rozwojowej.

Czym nas zaskoczy dziecko w drugim roku życia?

chodzenie na serio

Drugi rok życia dziecka przynosi wielkie jakościowe zmiany! Maluch jest napalony na samodzielną lokomocję jak jeszcze nigdy dotąd. Ruszy z miejsca  na własnych nogach pewnie do ukończenia 1,5 roku, a może i ciut później. Jak widzicie, ma na ćwiczenia duuużo czasu. W rozwoju dzieci zdobycz w postaci nowej umiejętności ruchowej, nie jest najważniejsza. Dużo ważniejsze są relacje, które dziecko nawiązuje z otoczeniem, poczucie bezpieczeństwa i nieograniczona możliwość doświadczania świata. To wszystko wpływa na jego rozwój ruchowy, nie odwrotnie 🙂 Dlatego spokojnie poczekajmy na pierwsze samodzielne kroki. Pośpiech i namawianie do chodzenia nie są wskazane. Dziecko, aby pójść do przodu, musi najpierw trenować chodzenie do boku, przy meblach. Uczy się wtedy przenoszenia ciężaru ciała w pionie, z jednej strony na drugą. Najlepiej, kiedy samo zdecyduje o momencie pozbycia się wszelakich pomocy w postaci mebli czy ścian. Samo wie, kiedy będzie gotowe pójść na przód. “Trenowanie” chodzenia przy pomocy rąk rodziców nie przyniesie korzyści. Dziecko zawiesza się na nich jak małpka i nie ćwiczy mięśni stabilizujących tułów, które są niezbędne do utrzymania równowagi w chodzie oraz do pracy przeciwko grawitacji. Bez tego ani rusz. Zdecydowanie odradza się korzystanie z chodzika. Lepszym rozwiązaniem jest chodzenie za pchaczem lub malutkim wózkiem, i … najlepiej boso!

Dobrze bowiem, jeśli od urodzenia damy stopom dziecka dużo swobody. Zauważcie, że od przyjścia na świat dziecięce stópki są w ciągłym ruchu.  Skoro tak jest, oznacza to, że tego potrzebują. Przychodzi nawet taki moment, że trudno je złapać, tak szybko przebierają w powietrzu, kopią, trą o podłoże. To niesłychanie ważne, aby miały kontakt z różnorodną fakturą, poczuły zimno i ciepło. Skrępowane stopy twardym obuwiem nie będą mogły prawidłowo się rozwijać. Zakup pierwszych bucików zostawmy zatem na późniejszy czas, kiedy chodzenie będzie głównym sposobem lokomocji i kiedy zaczniemy wychodzić na piesze spacery. Nie dekorujmy stópek dziecka jadącego w wózku ekstra bucikami, bo to zwyczajnie nie ma sensu dla dziecka (oprócz nadania new look’u oczywiście). Jeśli jest chłodno na dworzu, załóżmy mu grubsze skarpety i pluszowe, materiałowe kapcie, w których stopa może do woli się ruszać. W domu załóżcie skarpetki z gumowymi podeszwami lub antypoślizgowymi kuleczkami.

buciki

Kiedy nasz maluch zacznie już chodzić na serio i przyjdzie czas na zakup  pierwszych bucików, zwróćmy uwagę na ich jakość. Dla mnie najistotniejsza jest konstrukcja podeszwy, która powinna zginać się w tym miejscu, gdzie fizjologicznie podczas przetaczania stopy po podłożu zgina się śródstopie malca. Podeszwa powinna być nieco podniesiona przy palcach (w kształcie kołyski) i elastyczna. Maluch i tak podejmuje duży wysiłek przy chodzeniu, dlatego też nie ma co go obarczać dodatkowo walką z butem. Cholewa wcale nie musi być wysoka, ale jeśli już jest, ważne, by nie była sztywna, by nie krępowała ruchu stopy. Dobrze sprawdzają się buty na rzep – łatwo i szybko się je reguluje. Rozmiar powinien być ciut większy nić długość stopy (ciut oznacza 10-12mm dla malutkich dzieci). Kupujmy buty przewiewne, dobrze wentylowane tak, aby stopa dziecka nie pociła się nadmiernie. Ideałem dla mnie są buty z mięciutkiej skóry, z wentylacją z boku, z góry i … na podeszwie (nie znalazłam jeszcze takich na rynku).

Na zakupy najlepiej wybrać się z dzieckiem, żeby buciki zmierzyć i  sprawdzić jak dziecko się w nich porusza. W sklepie mierzenie stópki odbywa się za pomocą patyczka, ale uważam, że i tak lepiej założyć bucik na nóżkę. Kiedy dosuniemy palce do czubka buta, za piętą dziecka powinien nam się zmieścić palec wskazujący. Wtedy zapas jest w sam raz na poruszające się w bucie paluszki. Czubek buta powinien być szeroki i zaokrąglony. Buty powinny podobać się malcowi, budzić zainteresowanie.

Nie kupujemy butów tzw. ortopedycznych bez wskazań, w ramach  profilaktyki. Takie obuwie, często przygotowywane na miarę, noszą dzieci z problemami napięcia mięśniowego, z bardzo dużymi koślawościami, dzieci z prażeniem mózgowym.

mowa dwulatka

Kiedy dziecko opanuje chodzenie, w następnej kolejności najczęściej poświęca się doskonaleniu komunikacji z otoczeniem. Należy jednak pamiętać, że wkraczanie w nowe etapy rozwojowe rządzi się swoimi prawami. Dziecko koncentruje się na jednej czynności i do upadłego ćwiczy ją, aż się nauczy. Czasami potrzebuje naszej pomocy, łagodzenia frustracji, kiedy nie wszystko idzie gładko, a przede wszystkim nieograniczonych pochwał, oklasków, dla wysiłku jaki podejmuje. Jeśli zauważymy, że usilnie rozwija jakąś umiejętność, poczekajmy na przykład z nauką innej (np. nocnikowania). Maluch nie da rady skupiać się na kilku rzeczach na raz.

Swoje wypowiedzi maluch zaczyna od nazywania przedmiotów, bliskich osób, a tempo poszerzania zasobu słów i gestów jest niezwykle szybkie. Mamy wrażenie, że nasza pociecha chłonie niczym gąbka to, co się do niego mówi, powtarza wszystko jak papuga. Ważne, żeby do malca mówić wyraźnie, nie używając zdrobnień, czy własnego nazewnictwa. Mówimy autko nie zaś brumbrumka, pies, a nie chałchałek, traktor, a nie pyrpyrek 🙂 Rozumiecie o co chodzi? Warto od razu mówić do dziecka pełnymi, prostymi zdaniami i bogato opowiadać o świecie. Jeśli dziecko już coś powie, wspaniałą nagrodą dla niego będzie nasze parafrazowanie jego “wypowiedzi”. Będzie czuło, że je rozumiemy i tak wspomożemy jego poczucie pewności siebie i docenimy jego wysiłki. W rozwoju mowy pomocne są wszelkie książeczki z obrazkami, a potem czytanie krótkich bajek. Uważam, że wspólne czytanie ma ogromne znaczenie. Uczy dziecko, że świat pisanego słowa jest ciekawy, że można wraz z rodzicem na chwilę przysiąść, zatrzymać się i porozmawiać. To również nauka koncentracji na jednym zadaniu i ćwiczenie uwagi słuchowej. Dziecko bowiem skupia się na głosie rodzica i przekazywanej treści. Czytajmy zatem od małego, inwestujmy w książki lub pożyczajmy, zapiszmy się do biblioteki, twórzmy modę na bycie książkowym molem. Wspaniałym pomysłem jest układanie razem wierszyków, szukanie śmiesznych rymów (ze swojego dzieciństwa pamiętam, jak z Tatą układałam taki: kiedy płynę łódką, rybki śmieją się cichutko…). Dzieci uwielbiają słuchać rymowanek i rytmicznych wierszy. “Lokomotywa” Juliana Tuwima, czytana jest u nas w domu niemal codziennie, ze starannym akcentowaniem rytmu. Próbowaliście podłożyć choreografię do tego wiersza! Efekt wow! Spróbujcie 😉

Sprawne porozumiewanie się, to sprawny aparat mowy, na który składają się mięśnie pomagające w artykulacji dźwięków. Ćwicząc je od małego zapobiegamy wadom wymowy. Można pobawić się w wydawanie przeróżnych odgłosów, robienie min. Świetnym treningiem jest też dmuchanie świeczek lub piórka, nauka gwizdania, kląskanie jak konik, ale też oblizywanie ust i pokazywanie języka. Trening mięśni artykulacyjnych można wpleść w dobrą zabawę. Przykładowo, nasza Maria – miłośniczka oliwek, ćwiczy język jedząc oliwki z pestką. To nie lada sztuka oddzielić sprawnie miąższ od pestki bez pomocy rąk. Przy okazji uczy się wypluwać pestki  do miseczki, co później przydaje się przy wypluwaniu pasty do zębów. Widzicie jak to wszystko pięknie się zazębia?

pora na samodzielność

Czy wiecie, że dzieci do około 1,5 roku czują się jednością z matką i nie  rozróżniają granicy mama-ja? Dopiero w drugim półroczu drugiego roku życia zaczynają wyodrębniać siebie jako oddzielny byt, zauważają, że mogą stanowić o wielu sprawach. Ich ciało porusza się już coraz sprawniej i coraz więcej czynności mogą robić same. I tu się zaczyna raj dla małych eksploratorów! A to dopiero początek.

Wkraczanie w samodzielność zaczyna się od głębokiego zaufania do opiekunów, by potem móc zbudować mocne zaufanie do siebie samego. Wiara, że mi się uda, zachęca do próbowania. Obserwuję u Marii duży spokój, kiedy uczy się nowych rzeczy. Ma tyle zapału i wiary, że powtórki mają sens, że kiedyś uda jej się wykonać wymarzony skok czy precyzyjny ruch i wogóle się nie przejmuje, jeśli proces nauki się wydłuża. Dochodzi do wszystkiego prawie sama, z niewielką naszą pomocą. To dla mnie na prawdę fascynujące odkrycie (przy trzecim dziecku dopiero, ale lepiej późno niż wcale). Im więcej swobody podarujesz malcowi, ale też swojej nieśpiesznej uwagi, porzucisz oczekiwania, przestaniesz kierować nauką, a zaczniesz towarzyszyć i podążać za dzieckiem, uznając za normę jego własną normę, a nie tę z książki – radość z nauki murowana, frustracje odpływają.

ja sama!

Dwulatek chciałby robić większość czynności sam. Jak już wspominałam, jego koordynacja ruchowa jest na tyle dobra, że pozwala na coraz pewniejsze i precyzyjniejsze ruchy. To świetny moment na trening samodzielnego jedzenia sztućcami bardziej zaawansowanych potraw, które z pewnością przyrządzacie pociechom. Nie szkodzi, że malec się ubrudzi, można poza tym założyć mu śliniak, jeśli mu to nie przeszkadza. W naszym domu Maria kopiuje wszystko po nas, nawet podpieranie głowy przy stole, czy nawijanie na widelec spaghetti..

Dzieci pragną samodzielności, co widać, kiedy próbują same się ubierać,  przymierzają buty dorosłych. Dzięki tym zabawom ćwiczą kolejność ruchów przy zakładaniu ubrania. Możemy pomóc układając krótkie opowiastki o rączkąch-myszkach, które szukają dziury, uciekając przed kotem. Maria, z zapałem przymierzała buty wszystkich domowników, a nawet gości. Zakładanie mokasynów rozmiaru 45 było łatwe i za każdym razem czuła, że osiąga sukces. Zaowocowało to tym, że po niedługim czasie zaczęła wkładać swoje sandały i crocsy, zapinając i odpinając rzepy.

Drugi rok życia, to w wielu rodzinach moment na zaznajomienie dziecka z nocnikiem. Pożegnanie z pieluchą pewnie będzie jeszcze długo trwało, chociażby ze względu na nocne jej używanie, ale jeśli czujecie, że malec jest już gotowy, przejawia zainteresowanie, spróbujcie! To wielki temat, dlatego poświęcę temu zagadnieniu oddzielny artykuł.

„bunt” dwulatka…

Poszukiwanie swojego miejsca w rodzinie, w świecie poza domem i wogóle poszukiwanie siebie, ma właśnie początek w końcówce drugiego roku życia. Wiele osób posługuje się, nielubianym przeze mnie  sformułowaniem – “bunt dwulatka”, chcąc skrótowo określić ten naturalny czas w rozwoju dziecka. Dlaczego bunt? Przecież z definicji, to protest, opór, wystąpienie przeciw władzy. Dlaczego dziecko ma występować przeciw rodzicowi? Czy rodzic jest w tej relacji władcą? Zupełnie jest mi obce takie rozumowanie. Leżące na ziemi i płaczące małe dziecko, bo coś chce, a nie może i nie rozumie dlaczego, zapętlające się w swoich emocjach i nie potrafiące z nich wybrnąć – to jest buntownik, czy malec proszący o wsparcie? Czy rodzic w tej sytuacji jest władczym królem oczekującym posłuszeństwa, karzącym wzrokiem patrzący, niereagujący na płacz, żeby dziecka nie przyzwyczajać do poświęcania mu uwagi w takich chwilach i nie rozpieścić, dający się wypłakać, żeby dziecko zrozumiało swój błąd? To nie pora na takie rozgrywki! Proszę, nie traktujmy dwulatków jako buntowników. One dopiero poznają nasz świat. Potrzebują rodziców jako zrównoważonych przewodników. Kiedy one tracą grunt i równowagę – jest rodzic – spokojny, wiedzący, dojrzały i racjonalny dorosły.

Postarajmy się wspólnie przeczekać napad krzyku i wykorzystać chwilę  oddechu na przedstawienie mu dwóch – trzech opcji do wyboru, które dadzą szansę wybrnąć z impasu. Dzieci lubią decydować. Często właśnie to możliwość dokonania przez nie wyboru jest wyjściem z trudnej sytuacji, kiedy wydaje się, że nie wiedzą same czego chcą, albo chcą czegoś niemożliwego do spełnienia. Marię od pewnego czasu zaczęło interesować w co będzie ubrana. Do tego stopnia, że nie ma mowy o narzuceniu jej jakiegoś łaszka, bez przedyskutowania tematu. Minęły już upały i przyszedł czas na cieplejsze ubranka, do których nie jest przyzwyczajona. Jak może jej się podobać coś, czego nie nosiła wcześniej :-)? Dlatego też aktywnie uczestniczy w porannym wybieraniu stroju. Ma swoje ulubione ubrania, które “wyławia” z szafki! Zawsze coś rozsądnego tam znajdzie dla siebie! Na szczęście mamy dużo czasu i nigdzie się nie spieszymy, traktujemy to więc jak zabawę. Jeśli Wam się spieszy rano, to wieczorem przygotujcie jakieś dwa, trzy zestawy do wyboru, żeby uniknąć porannego przegrzebywania całej szafy razem z niezdecydowanym dwulatkiem. Spokojnie, bez stresu – to normalny czas w życiu dziecka, a nie żaden bunt!

W co się bawić w domu?

We wszystko i wszystkim! Jedyne ograniczenie, jakie przy zabawie  obowiązuje, to bezpieczeństwo. Są maluchy, które wszystko biorą do buzi, dlatego dla nich zabawki powinny być szczególnie dobrze dobrane, nietoksyczne i duże. U nas oralne poznawanie świata Maria zakończyła przed pierwszymi urodzinami, więc już od dawna śmiało bawimy się ciastoliną, modeliną, czy piaskiem kinetycznym. Wspaniale wypracowujemy tym chwyt precyzyjny, szczypcowy, pomocny później przy nauce pisania. Dzięki temu Maria jako dwulatka pięknie trzyma kredkę, czy pędzelek, nauczyła się też ciąć nożyczkami! Nasze zabawy poszerzyłyśmy o malowanie i rysowanie na tzw. zamówienie. Ona zamawia, a my malujemy jakieś postacie. Ona je zamalowuje (tak jak umie, nie do linijki), albo dorysowuje im wszędzie koła. Rysuje też swoje pierwsze ślimaki. Zabawa farbami, to też czas na naukę kolorów i delikatnego obchodzenia się z przyrządami. Nie martwimy się pochlapaną bluzką, czy podłogą. Stół można zabezpieczyć folijką, kupić farby akwarelowe, które łatwo się spierają, a do wody użyć specjalnego kubeczka z osłonką, dzięki której nic się nie wyleje.

Motorykę małą możemy ćwiczyć również robiąc wyklejanki. Znalazłam w księgarni książeczki z dużymi naklejkami w kształcie koła, akurat dla maluchów. Maria uczy się skupiać uwagę na drobnych zadaniach, koordynuje pracę obu rączek. Polecam również układanie puzzli. Najlepiej zacząć od tych z dwóch kawałków. Sukces zachęci dziecko do trudniejszych zadań.

U dwulatka możemy rozwijać pasję do budowania z klocków. Jeśli złapie bakcyla, gwarantuję, że trwać ona będzie minimum do 12 roku życia. Fascynatem lego stał się nasz najstarszy syn, potem średnia córka, a teraz mała Maria stawia swoje pierwsze budowle z duplo i łączy wagony w pociągi. Jest to niezwykle rozwijająca zabawa, pobudzająca wyobraźnię przestrzenną i zwinność manualną. Jest niepowtarzalna, za każdym razem można wymyślić coś nowego. U Marii, to właśnie podczas zabawy lego rozwinęła się potrzeba “sterowania” ludzikami, ich zachowaniem, czynnościami, tym co mogą i czego nie mogą robić. Kładzie ludziki spać, karmi, wozi pociągiem, wysadza na nocnik. To jedna z jej pierwszych samodzielnych i kreatywnych zabaw!

Dzieci uczą się najszybciej poprzez obserwacje i naśladowanie starszych.  Jeśli często widzą mamę lub tatę w kuchni, zapragną im towarzyszyć, by robić to, co oni. Dlaczego nie? Przysunięty wysoki stołek do blatu i do dzieła! Dwulatek z zapałem będzie mieszał sos, doprawiał, próbował. Najwspanialsze jest to, że robi to z opiekunem, w dodatku prawdziwymi narzędziami! Jeśli zagniatacie ciasto na pizzę, albo wygniatacie blachę ciastem kruchym – na pewno malec będzie pierwszy do pomocy! Warto dzieci zapraszać do wspólnych prac domowych, wdrażać je do nich od małego. Wspólne sprzątnięcie pokoju wieczorem, podziękowanie zabawkom za cały dzień wspólnej zabawy, może być miłym rytuałem, a przy okazji uczy dziecko porządku.

Zabawa na powietrzu

Nie możemy zapominać o odpowiedniej dawce aktywności fizycznej dla  malca, najlepiej na świeżym powietrzu. Plac zabaw to nie jest zwykły wybieg dla maluchów. Kryje się na nim wiele cennych instalacji, które regularnie eksplorowane przynoszą dzieciom wiele korzyści. Wspinanie się po drabinkach to nic innego jak naprzemienna praca rąk i nóg, dzięki której powstają nowe połączenia międzypółkulowe. To również oswajanie z wysokością. Bujanie się na huśtawce lub hamaku to pobudzanie układu przedsionkowego, który ma znaczenie w utrzymywaniu równowagi, czucia ciała w przestrzeni. Jeśli dziecko odmawia huśtania, nie róbmy tego na siłę. Być może ma dużą wrażliwość na zmianę pozycji ciała i jego ucho potrzebuje więcej czasu na przygotowanie się do takich wrażeń. Około drugiego roku życia, kiedy dziecko już pewnie chodzi, a czasem nawet już sprawnie biega z krótką fazą lotu (to moment, kiedy obie stopy są w powietrzu), można zaproponować jazdę na rowerku biegowym. Według mnie to idealny wstęp do samodzielnej jazdy na pierwszym rowerze. Są z tego same korzyści! Znów naprzemienna praca nóg i rewelacyjne ćwiczenie balansu, które niezbędne jest do pedałowania na dwóch kółkach. Odważne dzieci już w wieku dwóch lat bardzo sprawnie sobie radzą na takich rowerkach. Jeśli pociecha nieco z rezerwą patrzy na taki sprzęt i chybotanie na boki wywołuje lęk, można spróbować z lekkim, plastikowym rowerkiem o bardzo szerokich kołach, który sam stoi. Jest stabilny i nasza Maria, zachowawcza istota, na takim właśnie teraz jeździ z zachwytem, bo uwielbia dwa kółka i kaski!

Dwulatek to ciekawa świata istota, zaznaczająca swoje istnienie mową,  energicznym ruchem, gestem i nieokiełznanym śmiechem. Przeistacza się z niemowlęcia w rozumnego, małego człowieczka, gotowego na nowe wyzwania. Czerpie z nas przykład, obserwuje bacznie i naśladuje. Rozwija się po swojemu. Pozwólmy mu na to i nie pchajmy na siłę “żeby był lepszy, sprawniejszy od innych”, a po prostu odpowiadajmy na zmieniające się jego potrzeby rozwojowe. Nie uczestniczymy wraz dziećmi w żadnym wyścigu, a dzieci nie są po to, by od małego “wpasowywały się” w ramy. Najlepiej będą się rozwijały, kiedy damy im szansę uwolnić ich osobisty potencjał, bez nacisków i niepotrzebnej stymulacji, stosowanej często wbrew ich woli.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.