Z dzieckiem na plecach – Sierra de Grazalema

Andalucia for now

Kiedy byliśmy tu ostatnio wiosną, obiecaliśmy sobie, że na pewno wrócimy w te piękne, andaluzyjskie góry. Czekaliśmy, aż nasza Maria podrośnie i będzie mogła z nami wędrować po tutejszych szlakach.

Przyciągały nas nie tylko boskie widoki, wspaniałe skały, możliwość obserwowania drapieżnego ptactwa, ale też magiczna atmosfera i prastary wygląd wiosek (pueblos blancos), w których nadal czuć ducha czasów mauretańskich. To Maurowie wywarli największy wpływ na architekturę i kulturę, zwłaszcza południowej części Andaluzji, którą zasiedlali do czasów średniowiecza. Ten muzułmański lud, pochodzący z północy Afryki, w górach Sierra de Grazalema znajdował schronienie w XII wieku, podczas masowego wypierania go przez koalicję katolickich królów. Maurowie tworzyli te urokliwe, białe wioski na zboczach gór, hodowali zwierzęta i uprawiali rolę na skrawkach ziemi. Dziś miasteczka te pełne są turystów włóczących się uliczkami, kosztujących tapasy we wszechobecnych barach. Dla osób chcących pobyć blisko wysokogórskiej przyrody, znajdzie się kilka ciekawych tras. Niektóre nadają się do przebycia nawet z dzieckiem na plecach!

Park Narodowy Sierra de Grazalema

Stworzony w latach 70. ubiegłego wieku Park Narodowy, oferuje turystom atrakcyjne szlaki. Tym razem odwiedziliśmy dwa.
Trasa wzdłuż rzeki Rio Majaceite jest łatwa i w związku z tym bardzo popularna. Biegnie od jednej z białych wiosek – El Bosque (to tu kupicie słynne na cały świat owcze sery payoyo), do kolejnej, wyżej położonej  – Benamahoma.
Jest wyjątkowo malownicza, a jej główną atrakcją jest stałe towarzystwo wartko płynącej, górskiej rzeczki Majaceite, o krystalicznie czystej wodzie. Szlak liczy około 5 km w jedną stronę. Wijąca się rzeczka obrośnięta jest gęsto roślinnością. Otaczają ją stare figowce, niskopienne topole i wiązy.

Miejscami krajobraz przypomina dżunglę, a liany spadające do wody wyzwalają w turystach duszę Tarzana.

Nieustający szum rzeki, małe wodospady, spiętrzenia wody, są wyjątkowo urokliwe. Według mnie, najbardziej atrakcyjny jest środek trasy, z wąskimi przejściami, schodkami i tajemniczymi mostkami.

Mija się kilka miejsc połowu pstrągów i ruiny starego młyna. Szlak kończy się w Benamahomie, gdzie dodatkowo można zwiedzić outdoorowe muzeum wody.

Z psem i z dzieckiem

Na szlak Rio Majaceite można legalnie zabierać psy, z czego turyści chętnie korzystają, my również. Mijaliśmy po drodze mnóstwo psiaków małych i dużych ras. Ubłocone maltańczyki, pudle, yorki niesione przez błotko pod pachą, dumne boksery – wszystkie te psy szczęśliwie spędzały czas z właścicielami. Nasza suczka świetnie się spisuje na takich wyprawach. Biega luzem i jest posłuszna. Pilnuje, jako wzorowy pies pasterski, żeby stado się nie rozbiegało. Chętnie wskakuje do wody, aportuje patyki. Jest radosną kompanką takich wypraw.

Jak wspomniałam, trasa jest łatwa, nie jest również potrzebne zezwolenie na wędrówkę, więc jak tylko pogoda dopisuje, spotka się tu dużo turystów w każdym wieku. Nasza roczna Maria przebyła kawałek szlaku w nosidle u Taty na brzuchu. To fajny sposób na wspólną wycieczkę, ale trzeba przewidzieć przerwy w noszeniu dziecka. Swoboda ruchu jest najważniejsza, a jeśli dziecko dodatkowo jest wiercipiętą, może takich trudów nie wytrzymać. Zanim wyruszymy w dłuższą trasę, lepiej sprawdzić nosidło na krótkich dystansach, przyzwyczaić dziecko do niego stopniowo. Powinno ono być dobrej jakości, mieć szerokie szelki. I co kluczowe – nie nosimy dziecka na własnym brzuchu odwróconego do nas plecami. Jest to niekorzystny układ dla jego ciała (pisałam o tym tu http://good-enough.eu/2018/02/26/nosze-dziecko-lubie/). Przemyślane ubranie dziecka, też jest istotne. Idąc, wytwarzamy dużo ciepła i dogrzewamy dodatkowo malca. Ponadto samo nosidło jest dość grube, a opatulone szczelnie w nim dziecko może się przegrzewać. W porze chłodnej najlepiej ubrać szkraba w dwie warstwy, ale cienkie. Zakładamy chustkę na głowę, albo cienką czapeczkę. Chronimy stopy przed wyziębieniem. Na postoju, zakładamy jedną, dodatkową warstwę. Nie zapominamy o prowiancie, czekoladzie, o zapasie picia, ciepłej herbatce. Dla Marii zabieramy obiadek i przenośną kuchenkę turystyczną, żeby go podgrzać, ale jeśli nasz wypad nie jest zbyt długi, sprawdzony termosik też będzie dobry.

Znów na szlak Pinsapar

Następnego dnia, po solidnym wypoczynku, wspólnym wieczorze filmowym z Bondem i patatas fritas w roli głównej, ruszyliśmy drugi raz w tym roku, na wspaniały szlak o nazwie Pinsapar. Jego nazwa pochodzi od jodły hiszpańskiej z czerwonymi szyszeczkami, która porasta zbocza gór. Wędrówka jest wyjątkowo piękna, zwłaszcza kiedy dopisuje pogoda. Na pokonanie trasy trzeba mieć pozwolenie, które można uzyskać w miasteczku na zachodnim skraju Parku Narodewgo, w El Bosque, albo w Benamahomie przy parkingu. Najśmieszniejsze jest to, że biura te mają po 4-5 przepustek do wydania na 1 dzień, a chętnych turystów jest znacznie więcej. Dlatego lepiej zarezerwować je wcześniej. Surowo zabronione jest wprowadzanie zwierząt na Pinsapar, więc tym razem Hana została w domu.
Wspinaczkę zaczyna się w miasteczku Benamahoma, gdzie szlak biegnie zygzakiem w górę. Po 2 godzinach trawersowania białą dróżką zbliżyliśmy się do majestatycznych skał. Ten odcinek Maria przebyła śpiąc w wózku, który, niczym Syzyf, pchał pod górę dzielny Tata.

 

Nie na marne, bo następny odcinek szlaku był jeszcze piękniejszy, a Maria podczas postoju badała wszystkie kamyki, skałki, bawiła się żołędziami, zjadła z nami kanapkę i wypiła herbatkę z termosu.

Przypięliśmy wózek do drzewa i dalej poszliśmy już z Marią w nosidle. Polecam podchodzenie, a zwłaszcza schodzenie z gór, z dzieckiem na plecach. Jeśli dysponujecie nosidłem ze stelażem to i tak nie ma innej opcji, ale w miękkim nosidle, czy w chuście jest wybór. Kiedy dzieciątko jest z tyłu, mamy kontrolę nad tym co dzieje się pod naszymi stopami. To kluczowe dla bezpieczeństwa. Torbę wózkową zamieniliśmy na plecak (dwoma ruchami wyciąga się szelki, zapinasz pas biodrowy i już! Super wynalazek!) i ruszyliśmy w stronę przełęczy, na której zaplanowaliśmy dłuższy odpoczynek z tzw. popasem. Na polanie pełnej najeżonych ostów i malutkich rzepików musieliśmy uważać na raczkującą Marię. Obiadek, zmiana pieluchy i sesja zdjęciowa, “zdobywanie” drzew przez starszaki – to wszystko na wysokości 1300 m.

Nie decydowaliśmy się na pokonanie całego szlaku aż do Grazalemy, bo to wyprawa na 8-9 godzin i w dalszej części ścieżka jest trudna i kamienista. Na pierwszy raz mieliśmy i tak dużo wrażeń. Schodziliśmy w dół w towarzystwie ciepłych promieni słońca, gromad sępów krążących nad naszymi głowami. Te, dzikie ptaki wyglądają niezwykle dostojnie. Latają pomiędzy skałami nad wąwozem i ciągle sprawiają wrażenie jakby coś dostrzegły w dole, jakby szykowały się do pikowania. Tutejszą atrakcją jest szybowanie pośród sępów na paralotniach. Tylko dla śmiałków!

Nasz pobyt w Sierra de Grazalema znów był udany. Tym razem nie spadła przez kilka dni ani jedna kropla deszczu, co dla tego regionu jest rzadkością. Należy on bowiem, do najczęściej nawiedzanych przez deszcze w całej Hiszpanii. Może dlatego wszystko tutaj jest tak zielone i czyste. Następnym razem pojedziemy do Narodowego Parku od północnej strony, aby starszaki z Tatą mogły przejść słynną trasę: Garganta Verde (Zielone Gardło). Jest ona dostępna dla dzieci od 8 roku życia, więc z Marią będziemy musiały jeszcze poczekać… Tylko 7 lat…

1 thought on “Z dzieckiem na plecach – Sierra de Grazalema”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.